No właśnie, mam z Vondrackowym Mozartem problem. W pierwszej części - tą na razie jedynie przesłuchałem - słyszę wybornego, bardzo sprawnego pianistę o fantastycznym warsztacie. Czuję jednak pewien nieprzyjemny dysonans - kiedy bowiem wydaje mi się, że Pan Lucas chce coś powiedzieć, że dochodzi do sedna - znów słyszę pierwszy plan w postaci okrutnie bezdusznej prawej ręki, dokładniejszej jeszcze od metronomu, wybijającej te wszystkie pasażowe szesnastki i przednutki z dokładnością co do milisekundy (jak można być tak obrzydliwie precyzyjnym!). W efekcie słychać często frazy wystukane, nieniosące treści; FAKT - w kontrapunktach, we fragmentach polifonicznych, w niskich rejestrach dzieje się dużo ciekawych rzeczy artykulacyjnych, ale wszystko, łącznie z grą kontrastami w słynnych modulacjach końca ekspozycji i repryzy, nosi znamiona pewnej wyuczoności, sztuczności, pustego gestu. Nie trzeba być aż tak powściągliwym, by oddać apollińskość tego
Maestoso.
Mozart stylowy, ładny, ale... jedynie zagrany. I tak Lucas
wygrał sobie zwycięstwo
Nie jestem miłośnikiem Racha3, ale skoro panuje powszechny zachwyt, to postaram sobie go nie odmówić