W zeszły weekend wraz z rodziną z zagranicy pojechałem do Żelazowej Woli. Byłem pewien, że jak zwykle w podobnych przypadkach wspaniałe wrażenia z odwiedzin dworku Chopina pozostaną gościom do końca życia. Pogoda sprzyjała, koncert w Dworku – sprawdziłem - zapewniony. Nic tylko nastrajać się do wspaniałej wycieczkowej uczty i cieszenia oczu, uszu i duszy.
Ale po przyjeździe – pierwszy surpiz
- parking był prawie pusty (sobota, godz. 11:00). No dobra! Przynajmniej nie będzie problemów logistycznych. Potem – zaczęły się kolejne niespodzianki: w parku wokół Dworku zupełne puchy (niby – cóż w tym złego? Ok! ale nigdy wżyciu, jak tam bywam, nie odnotowałem takiej nikłej frekwencji - czytaj: zainteresowania turystycznego świata
). Najgorsze dopiero nadeszło: Dworek! Sam Dworek jako taki na zewnątrz tradycyjnie prezentował się przeuroczo. Ale w środku – w środku dworku – żenada!
W środku do zwiedzania nie było nic, kompletnie nic! Kiedyś jeszcze wisiały w nim jakieś reprodukcje, epokowe meble – teraz, jedynym obiektem zainteresowania była ekipa remontująca sufit w jednej z oficyn i pan pianista (uczeń jednej z warszawskich szkół) przygotowujący się w skupieniu do koncertu. Można powiedzieć: w każdym obiekcie trzeba czasem wykonywać remont, zgoda! tylko dlaczego za wejściówki do obiektu w takim stanie każą płacić grubą kasę
Na szczęście pozostał do zwiedzania park. Pomocny dla turystów miał być elektroniczny przewodnik. Gdy w parku natrafia się na eksponat z numerem – wciska się numer w przewodniku i słucha jego historii. Fajnie. Tylko czemu w całym parku natrafiłem ledwie na kilka ponumerowanych obiektów z ponad 20-u funkcjonujących w przewodniku? Może byłem nierozgarnięty… A czemu raz przewodnik zapewnia, że Chopin przyszedł na świat w oficynie z prawej strony Dworku, a w innym punkcie swego menu mądry elektroniczny przewodnik twierdzi, ze nie wiadomo w której? Jak na mój gust administratorzy naszej narodowej Świątyni chyba powinni bardziej dopracować teksty. No, ale ok! Jak napisałem pogoda sprzyjała, wiec spacer był miły. Po spacerze wraz z moimi gośćmi siedliśmy do zlokalizowanej na terenie restauracji (kafejki „Etiuda”). Mało klientów – więc obsługa pewno zadziała szybko. Guzik! Po złożeniu zamówienia i przeciągających się oczekiwaniach zamierzaliśmy już zrezygnować, na szczęście w sama porę pani przyniosła pierwszy pucharek lodów. (Kolejne sześć – donosiła przez 10 minut).
Schłodzony na ciele (a co gorsza: na duszy) opuszczałem park w Żelazowej Woli z mieszanymi uczuciami.
Nie pytałem o wrażenia moich gości. Po co miałem ich narażać na hipokryzję? Pocieszam się tylko tym, ze ponoć trwa ogólny lifting Parku i Dworku pod okoliczność przyszłorocznego kolejnego Międzynarodowego Konkursu. Organizatorzy już dziś liczą na rekordowe z tego tytułu frekwencje turystów. Oby się nie przeliczyli…