21.11.2011 – Berlin, Konzerthaus Kl. Saal
Długo czekałam na ten wieczór w Berlinie.
Czekałam na Ingolfa Wundera i jego Mozarta i jego Liszta, na Andante Spianato i Wielkiego Poloneza, Balladę i Bolero, by móc nareszcie usłyszeć go w tym repertuarze na żywo!
Na początekMała Sala Konzerthaus mieści się na drugim piętrze.
Koncert zaczynał się o 20.00. Przyszliśmy dużo wcześniej.
Już o 19.20 byłam gotowa na świadome chłonięcie każdej chwilki. Nie chciałam, żeby cokolwiek z tego wieczoru mi umknęło! Numerek z szatni schowałam do kieszonki w torbie, ulotkę programową również i wyjęłam aparat
Widownia była jeszcze pusta, więc szybko pstryknęłam kilka fotek. Jakaż piękna jest ta mała sala! Prawdziwe cacko
Marzyłam o filiżance kawy, ale miły pan w bufecie poinformował nas, że kawa właśnie się skończyła ( sic!), ale jak tylko wyjdziemy na przerwę, 3 filiżanki będą na nas czekać i poprosił o wskazanie stolika, przy którym będziemy chcieli usiąść ( „ miły pan” słowa dotrzymał, a kawa była pyszna!
O 19.30 zaczęło się robić tłoczno – średnia wieku 40.
Bilety kupowaliśmy on - line, na podglądzie sali rząd E był rzędem czwartym, tymczasem siedzieliśmy w rzędzie drugim – blisko!!! I troszkę bardziej w prawo.
Tym razem chciałam Ingolfa słuchać i patrzeć na jego twarz
Po trzech gongach zajęliśmy miejsca, a ja słyszałam już tylko bicie swojego serca.
RecitalIngolf wszedł na estradę minutę po 20.00.
Fantastycznie wyglądał w grafitowym garniturze
Twarz miał spokojną i wypoczętą.
Swój recital rozpoczął Sonatą B- Dur Mozarta KV 333.
Już w drugiej minucie usłyszałam, że Ingolf jest w dobrej formie. Był bardzo skoncentrowany, ale swobodny.
Słuchając go miałam nieodparte wrażenie, że przy fortepianie siedzi Mozart, który właśnie w tym momencie komponuje swoje dzieło. Skojarzenia w filmem Milosa Formana były nieuchronne, tak, Ingolf BYŁ MOZARTEM, bawił się klawiaturą, cieszyły go kolejne frazy i akordy, jego twarz dyskretnie! mówiła mi – o, tak, to brzmi ciekawie, ooo, a teraz jest jeszcze piękniej!
Po fantastycznej pierwszej części sonaty z ostatnich rzędów sali usłyszeliśmy brawa!
....
Skonsternowany Ingolf znad klawiatury, z lekko przechyloną głową, posłał nam w pierwsze rzędy rozbrajający uśmiech i lekko zakłopotane spojrzenie
Piękna była ta sonata!
Mozart Wundera pozostaje niewątpliwie klasykiem wiedeńskim, ale Ingolf nadaje mu swój indywidualny wyraz – w części drugiej, w Andante Cantabile usłyszałam prawdziwie romantyczne nutki
Miłośnicy Liszta też mogli być naprawdę usatysfakcjonowani!
Pięknie, pię- knie! zabrzmiały „ Soirees De Vienne– Neun Walzer nach Schubert” S 427: Valse– Caprice nr 6; jak cudownie Ingolf czuje rytmy taneczne! Tak, tak, wiemy, pamiętamy, ale zawsze mnie to na nowo zachwyca.
A brawurowo zagrana Rapsodia Węgierska Des– dur zamknęła pierwszą część programu.
Po przerwie był już tylko Chopin.
I niemal z marszu, na początek Ingolf zagrał nam fantastyczne Bolero – i znów zachwyciła mnie jego sylwetka, oddech – ja te wrażenia odczytuję jako pełne „ wejście w rolę”, pełną identyfikację z emocjami i świadomość przekazu muzycznego.
Potem była przepiękna Ballada - na sali chwilami panowała magiczna cisza, a ciarki wędrowały nam po plecach.
No i Andante Spianato! - moja koleżanka przy Andante Spianato pochlipywała.
Mnie łzy popłynęły przy Wielkim Polonezie.
Ze wzruszenia i z żalu, że zbliżamy się, niestety, do końca recitalu
Na koniecIngolf naprawdę był, JEST! w świetnej formie.
Słyszałam jego pełny, głęboki oddech – słyszałam, czułam, jak muzyka przez niego przepływa i jaką przyjemność sprawia mu granie.
Ingolf naprawdę tworzył muzykę na naszych oczach.
Perfekcyjnie i świadomie prowadzona myśl muzyczna, piękna fraza, wiemy, prawda?!
dawała nam możliwość odczuwania li tylko samego piękna muzyki.
Na malutkim marginesie dodam, że podczas całego recitalu nie usłyszałam ani jednego nieczystego dźwięku.
Zważywszy, że Ingolf 1/3 recitalu zagrał ze wzrokiem utkwionym gdzieś przed siebie, ten fakt jest, myślę, godzien odnotowania.
Ingolf kondensuje, redukuje, moim zdaniem, zewnętrzne środki wyrazu – jak coś go raduje, to go raduje, ale tak bardziej w środku, a silne wzruszenie daje mu jeszcze większą siłę wewnętrzną.
„ Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”, prawda?...
Takie są moje odczucia. Jak napisałam, z uwagą obserwowałam jego twarz.
Ingolf dojrzewa jako artysta i to mnie zachwyca.
Ale najpiękniejsze dla mnie jest to, że on pozostaje takim samym człowiekiem – ujmującym, skromnym, czystym, szczerym i otwartym na ludzi.
Tak, Ingolf jest szczery. Jego emocje są szczere. I dlatego jego muzyka trafia prosto do serca słuchaczy!
Nie ma żadnej tamy dla płynących emocji i intencji. Słuchacz je chłonie i już.
W Berlinie Ingolf został głośno i z mocą „ wytupany''
Tu nie ma owacji na stojąco, tylko to tupanie. No i były, oczywiście, owacyjne okrzyki!
Wytupaliśmy u Ingolfa 3 bisy – Preludium i Fugę Bacha d- moll, Lot trzmiela ( tym razem zagrał go wolniej ) i Nokturn D- dur ( o ile dobrze rozpoznałam?!)– no i przy czułym nokturnie Ingolf dał nam do zrozumienia, że pora snu nadchodzi.
Wstał i powolutku zniknął za kulisami.
Jestem pewna, że nie tylko ja po tym koncercie długo nie mogłam zasnąć.
Aha- dogoniłam Ingolfa przy bocznym wyjściu, zawołałam go, a on się odwrócił, uśmiechnął, uściskaliśmy się i mam jego autograf w książeczce do nowej płyty
Zwyczaju stania po autografy też tu się nie kultywuje.
Dlatego też nie uległam pokusie fotografowania Ingolfa i z Ingolfem, itp., itd.
Na spotkanie z „ młodzieżą” do Yellow Lounge nie miałam już ochoty jechać.
Wolałam pozostać w swojej bajce.
Do zobaczenia 4 lutego w Warszawie!