Verweile doch! Du bist so schön!Sonata h-moll Liszta to dzieło wyjątkowe i jak sądzę największe osiągnięcie tego twórcy w muzyce fortepianowej. Dzieło jednoczęściowe. Nowatorskie potraktowanie formy allegra sonatowego. Mamy tu ekspozycję, przetworzenie, część powolną, fugato, które może być dziwnym scherzem, repryzę i finał-kodę. Są elementy wariacji, powracają motywy, które – jak wydaje się – mają jakąś wspólna genezę, wytryskają z jednego źródła. Niesamowita wirtuozeria i cuda harmoniczne, to wszak Liszt. Ktoś nazwał ten utwór „metasonatą” i chyba jest to trafne określenie. Może tak samo jak: sonata-fantazja.
Całość rozpoczyna się bardzo powolnym, 7-taktowym wstępem w niskim rejestrze. Nagle, już w dynamice forte pojawia się pierwszy z motywów głównego tematu (Allegro energetico), grany najpierw w oktawach (motyw „
oktawowy”). Jest bardzo ruchliwy; wydaje się, że to diabelski chichot, że kryje w sobie jakąś mroczną, piekielną tajemnicę,. Bezpośrednio po nim, w 13. takcie pojawia się nowy motyw („
młotkowy”) owego głównego tematu, znów bardzo ciemny (bo w basie); marcato – Liszt każe podkreślać te jednostajne dźwięki. Muzyka przenosi nas do piekielnej kuźni, gdzie przy pomocy stalowych młotów wyrabiane są szatańskie narzędzia. Po następujących teraz różnorakich przemianach tych motywów, czasem niezwykle wirtuozowskich i po swoistym „przygotowaniu” (potężne, szybkie akordy w basie, na ich tle grany jest przez chwilę pełen napięcia, epizodyczny motyw), z wszelkich piekielnych mroków i tajemnic ludzkiego ducha wyłania się w końcu monumentalne, chorałowe
Grandioso (fortissimo), pierwszy Motyw drugiego „kręgu tematycznego”; Grandioso wzniosłe, szlachetne, dźwiękowa autoafirmacja. Po tym wielkim przeżyciu muzyka się uspokaja, staje się wręcz leniwa. Powracają motywy „pierwszego tematu”. I nagle – pojawia się wręcz chopinowska, namiętna
kantylena (cantabile), nie od razu – by ujawnić całą swe piękno musi pokonać pewne „przeszkody”. W końcu jednak Anioł Muzyki przemawia pełnym głosem, przepojonym słodyczą, delikatnością – zwłaszcza na wysoko „zawieszonym”, girlandowym tle. Moment – czy nie tego motywu skądś nie znamy? Tak… To nowe, inne wcielenie motywu, tego który pojawił się wcześniej… Tamto było raczej drapieżne, wywoływało strach, trwogę. Teraz zaś czujemy, jakbyśmy stali po zupełnie innej, „niebiańskiej” stronie. Po chwili jednak ta liryczna scena zacznie się burzyć, deformować… Znów popis dla pianisty-wirtuoza, gąszcze akordów granych w forte i fortissimo, mieszają się motywy, które Liszt przetwarza. Oto mamy „część I”, z ekspozycją i rodzajem przetworzenia.
W końcu pojawia się właściwy temat
powolny (takt 331; tu – part 2: 5:40), andante sostenuto („wstrzymując”), określenie to uwielbiane przez Chopina, także w sonatach. Słyszymy romantyzm czystej wody, rozbudowaną frazę skonstruowaną niejako „na długim oddechu”. Towarzyszy mu motyw-kantylena z „I części”; wszystko poddane kadencyjnym, quasi-improwizowanym przekształceniom. Z aury spokoju i rozmarzenia wyprowadza nas pojawienie się Grandiosa; to punkt kulminacyjny części środkowej. Po nim muzyka znów łagodnieje, rozpływa się w piano i pianissimo, słyszymy reminiscencje wcześniejszych motywów.
Od oryginalnego fugata rozpoczyna się ostatnio rozdział tego dzieła („część III”, jest to może scherzo i repryza, której brakowało w pierwszej części). Opiera się na wcześniejszym materiale tematycznym (np. motyw oktawowy). Dalej – wiele niesamowitej wirtuozerii, materia znów ciemnieje i gęstnieje. Z ciemności wyłania się ponownie motyw Grandiosa, który jednak nie brzmi tak okazale jak wcześniej. Po raz kolejny rozbrzmiewają też elementy tematu kantylenowego, który jest tu potraktowany brutalnie, rozbrzmiewa z dziką siłą. No tak – prowadzi on do zabójczych dla niejednego pianisty akordów w Presto/Prestissimo. Ostatni raz, w kilku taktach, pojawia się apoteoza – wielkie Grandioso. Muzyka cichnie, powracają wcześniejsze motywy, mieniące barwami się niczym odblaski światła. Tak nietypowo dzieło się kończy – ostatnie akordy brzmią trochę jak znaki zapytania, albo…
No właśnie, jeszcze jedno. Kluczem do interpretacji sonaty jest „Faust” Goethego. Często mówi się o niej „sonata faustowska”. Liszt wprowadza temat Mefista, piękną autoafirmację człowieka (temat Fausta?), rozmarzony temat Małgorzaty… Myślę, że każdy domyśli się, które fragmenty dzieła im odpowiadają. A niezwykły, refleksyjny finał to przecież nic innego, jak błagalna modlitwa Małgorzaty, której dźwięki wznoszą się ku niebu, do Boga. Zupełnie… jak w operowej perle Ch. Gounoda.
Liszt -
mistyk, twórca muzyki transcendentalnej.
http://www.youtube.com/watch?v=vCF8C5U7Pco&feature=relatedhttp://www.youtube.com/watch?v=CD0m9vfXadQ&feature=relatedhttp://www.youtube.com/watch?v=atRAhucAoLU&feature=relatedhttp://www.youtube.com/watch?v=E0sgkllWzbQ&feature=related