Moi drodzy, tegoroczny festiwal przeszedł już do historii...Jednak jestem Wam winna i wręcz czuję się zobowiązana do zdania krótkiej ( pewnie i tak znowu się rozpiszę) relacji z tego wydarzenia.
W tym roku jako jedyna chyba ( no raczej na pewno) przedstawicielka Kuriera, miałam okazję skosztować festiwalowej atmosfery nie tylko jednorazowo na koncercie Koli, ale także w ciągu tygodnia jako "dojeżdżająca" melomanka ( niestety, ze względów czasowych tylko na koncerty o 16). Tym sposobem zaliczyłam 3 recitale. Ale o tym za chwilę.
Bo oczywiście to koncert Nikołaja był dla mnie gwoździem programu i długo oczekiwanym wydarzeniem.
Aż chyba za bardzo.
Po jego ostatnich 'szaleństwach' na konkursach , kiedy to pokazał nam cały wachlarz swoich pianistycznych możliwości, wrażliwość poety, ale też 'nerw' i temperament w najbardziej karkołomnych wirtuozowskich przewrotach, nadzieje związane z jego dusznickim recitalem były ogromne.
Przeczytałam wasze komentarze, które pisaliście na żywo słuchając go dzięki Dwójce - widzę, że naprawdę Wam się podobało, nie szczędziliście słów zachwytu. A Mozart, przyznając się do przekroczenia prędkości przy Prokofiewie, rozczulił mnie niepomiernie..
Ale teraz muszę Wam również napisać coś, o czym nie miałam pojęcia aż do chwili, kiedy to po raz pierwszy miałam okazję skonfrontować relację radiową z tym, co usłyszałam na żywo. Tak się złożyło, że ktoś nagrał mi recital Koli.
Odsłuchałam i....
Sama nie mogłam uwierzyć.
Powiem Wam tylko tyle:technika jednak nas bardzo okłamuje. Czy wiecie co dalej napiszę? Jak myślicie?
Założę się, że większość z Was od razu pomyślała: no tak, radio to radio, zapewne tylko jakiś marny okruch z tego, co tam było przekazało - nie ma to jak słuchać na miejscu, rozkoszować się muzyką w Dworku Chopina.
Hmmm...
Pewnie będzie to dla niektórych szokiem i herezją to, co za chwilę napiszę, ale muszę być obiektywna i szczerze podejść do sprawy, nie będę udawać -
Kola, niestety i z przykrością to stwierdzam, ale zawiódł mnie nieco, przynajmniej w tej pierwszej chopinowskiej części recitalu. Tak.
Gdyby krótko móc opisać, to byłoby to: głośno ( a nawet bardzo głośno, ale tego nie słychać w nagraniu) i czasem za szybko ( i przez to niedokładnie).
Miałam wrażenie, że ta etykietka 'młodego, choć tak dojrzałego szopenisty' przypięta mu na konkursie, zaczyna go uwierać.. Tak jakby ten Chopin wypalił się w nim...
I tak właśnie grał: byle szybciej, byle odbębnić TEGO Szopena i móc wreszcie zabłysnąć wirtuozerią w drugiej części, kiedy to zagrał Schuberta i Prokofiewa.
I nie wiem - czy to moje niezbyt dobre wrażenie było spowodowane tym, że utwory które zaprezentował, a które słyszałam już po wielokroć, są w moim umyśle jak zdarta płyta - trudno mi przy nich na nowo i ze świeżością się wzruszyć?
Za to usłyszeć wszelkie błędy i odstępstwa od standardu - bardzo łatwo. I ja to słyszałam - niestaranne , niedograne frazy, czasem kiksy, fałszywe nuty, jakieś inne rubato...Coś mi nie grało w jego graniu...Słyszałam jakby zniecierpliwienie, może zmęczenie? Jego gra była jakaś taka nerwowa, niemalże agresywna, czułam złą energię płynącą z jego przekazu..
No i ta potężna ściana dźwięku: przesadzone forte, które wręcz ogłuszało.
Nieco uspokoiłam się dopiero przy Berceuse - bo wreszcie i on się chyba uspokoił i zagrał to inaczej, bo wolniej ale przez to hipnotycznie i kojąco..To był balsam po nieciekawym początku i prawdziwa ulga. I nawet Scherzo, które nigdy jakoś do moich ulubionych utworów nie należało - o dziwo zabrzmiało mi piękną kantyleną w środkowej części i chyba odkryłam je na nowo. Zaś Ballada F-dur na żywo (a słyszałam ją już 2 razy) nie brzmiała tak ciekawie jak z nagrań, więc chyba pozostanę przy wersji z płyty.
Po przerwie Kola nareszcie mógł się popisać, bo grał 2 swoje najnowsze hity wymagające nie lada zręczności.
Rozegrał się, było o wiele lepiej, choć wydaje mi się że Wanderer ciut za szybko i z mniej zróżnicowaną dynamiką niż w kilku poprzednich wersjach ( z konkursów i koncertów)..
Ale za to Prokofiew!..Ostatni utwór koncertu, ale za to jaki i jak zagrany! To jest chyba coś, co Nikołaj ostatnio bardzo lubi: rytm, rytm, rytm. Nawet sobie przez chwilę pomyślałam, że gdyby nie był pianistą, to byłby świetnym perkusistą.
Jego 7 Sonata ma tak niesamowicie dokładnie, perkusyjnie wybijany rytm, że aż nie mogłam się powstrzymać żeby cichutko nie przytupywać sobie. Choć oczywiście, cała wymowa tego wojennego utworu jest bardzo ponura, a swe apogeum przynajmniej dla mnie osiąga pod koniec II części, gdy jednostajnie powtarzane 2 dźwięki wprowadzają nastrój beznadziejności, bezradności i rozpaczy, to jednak rytmiczność którą po mistrzowsku Kola oddał w kończącym utwór Precipitato, jest niezaprzeczalna. Zrobił wrażenie. Duże. Na tyle duże, ze nazajutrz w gazetce festiwalowej otrzymał entuzjastyczną recenzję, wychwalającą jego niesamowitą wirtuozerię przy tak młodym wieku, talent, bezbłędną technikę (
czyżbym miała nadsłuch? ( opozycja do niedosłuchu..
), odporność psychiczną i kondycję pianistyczną ( to fakt, zagrać tak wymagający program- to trzeba mieć krzepę niemalże jak olimpijczyk)...
Baaaardzo dobrze!Świetnie, że go tak dobrze oceniono!
Z tego wynika, że ja chyba jestem nazbyt wymagająca..
Powiem tak: dla kogoś, kto go słuchał pierwszy raz - z pewnością okazał się objawieniem, pianistą z niebywałym temperamentem i ogniem w palcach, zadziwiającym swoimi umiejętnościami...Dla mnie jednak, która jest jak to kiedyś nasz Naczelny określił jego "duchową piastunką"
to było jednak nie do końca to, czego oczekiwałam.
No cóż, piastunka musi wymagać, żeby nam dorastający Artysta na manowce nie zszedł lub żeby za szybko tzw. sodowa mu nie uderzyła.
Ale wierzę, że już niebawem będę w siódmym niebie ( o co mnie podejrzewaliście słuchając transmisji z Dusznik), kiedy Kola zagra we Wrocławiu. A co zagra? Nie, nie "zdartą płytę"..
Koncert. Griega koncert. Hurra!
Ps. Ciąg dalszy dopiszę później - godzina wysłania tego posta wyjaśnia wszystko..
Dla chętnych - linki do recitalu Koli:
http://www.youtube.com/watch?v=74SClpG9XvM&feature=relmfu
http://www.youtube.com/watch?v=j4XqlGd0x6k&feature=relmfu