Kurier Szafarski
 
Witamy, Gość. Zaloguj się lub zarejestruj.

Zaloguj się podając nazwę użytkownika, hasło i długość sesji
Aktualności: Forum miłośników muzyki Fryderyka Chopina
 
Strony: [1] 2 3   Do dołu
  Drukuj  
Autor Wątek: Z teologią na TY  (Przeczytany 8171 razy)
Mozart
Ekspert
*****
Offline Offline

Wiadomości: 3178

Patryk


Zobacz profil WWW
« : Grudzień 04, 2011, 23:42:14 »

Śmierć celem życia? Szkoda nawet czasu, by to komentować. Z całą pewnością, głupota Mozarta w dziedzinie eschatologii miała swe źródło w jego herezji. Przypomnę- Mozart był masonem.

Nie mogę się z tym w pełni zgodzić. Mozart uważany jest przez wielu badaczy za jednego z najgłębiej wierzących kompozytorów. To, że należał do loży masońskiej nie przeszkadzało mu w uczęszczaniu na katolickie nabożeństwa we Wiedniu czy w Baden. W okresie salzburskim, jak wiadomo, stworzył ogromną liczbę dzieł kościelnych - później faktycznie znacznie mniej - ale w świetle znanych nam dziś faktów [rozwinę temat później] - nie można nazwać go heretykiem, agnostykiem itp. Mozart zawsze podkreślał swe przywiązanie do wiary katolickiej, wpojonej mu przez bardzo konserwatywnego w sprawach religii Leopolda - który zresztą sam zapisał się do loży podczas wiedeńskich odwiedzin syna!
Cóż, trzeba na to spojrzeć w kontekście realiów oświeceniowych, w których dopatrujemy się (skądinąd słusznie) wielu sprzeczności.

To ówczesny, XVIII-wieczny Kościół ogłosił Mozarta masonem-heretykiem - wiedeńska Katedra odmówiła przecież pełnej ceremonii pogrzebowej. Dziś jest inaczej - w noc śmierci 4/5 XII w wielu światyniach Europy odprawiane są łacińskie Msze żałobne za jego duszę, których mistycyzm wzmaga odgrywane wówczas niedokończone Requiem...

Mozartowska eschatologia jest - moim zdaniem - niezmiernie ciekawa, także w aspekcie filozoficznym...  Takie listy jak ten do Lorenzo da Ponte czy Leopolda Mozarta z 1787 r. (przełożony przez Kasię - ze słynnym stwierdzeniem mit diesem wahren, besten Freund des Menschen - Śmierć jako najlepsza przyjaciółka człowieka), ale również ten napisany do ojca i Abbate Bullingera po śmierci matki w Paryżu (pisałem o tym ileś ileś postów temu  Mrugnięcie) - pokazują niezwykłą dojrzałość tego człowieka, istniejacego niestety w umysłach wielu ludzi jako bawidamek, roztrwaniacz pieniędzy, wieczny imprezowicz (Mrugnięcie). Mimo całej swej nieporadności życiowej byl człowiekiem niezwykle wrażliwym - ukazuje to nie tylko poprzez swą muzykę.

Śmierć jako cel życia... Myślę, że Mozart porównuje tu życie do drogi, która nieuchronnie prowadzi do bramy na jej końcu. W tym sensie Śmierć-Przyjaciółka, jedyne co pewne - jest celem wędrówki po tej drodze.
 
Niezmiernie to przykre, że Mozart pod koniec życia nie poczuł twórczego samospełnienia. Umarł z innym uczuciem w sercu niż wielki humanista Beethoven, Rossini, Verdi... Umierał usilnie wierząc w to, że nie nadszedł jego czas. Że Jego Opus nie zostało zamknięte, ze nie pozostawił ludzkości całego owocu swego niesłychanego talentu...

Jakże chciałoby się dziś wieczorem być przy Rauhensteingasse 8, ostatnim mieszkaniu Mozarta...
« Ostatnia zmiana: Grudzień 04, 2011, 23:49:08 wysłane przez Mozart » Zapisane

Aleksias
Moderator Globalny
Ekspert
*****
Offline Offline

Wiadomości: 3011


Asia


Zobacz profil
« Odpowiedz #1 : Grudzień 05, 2011, 00:52:34 »

Mozart miał niezwykle piękną i bogatą, szlachetną duszę, niezależnie od tego, w co i jak wierzył. I widać, że ostatecznie jego podejście do spraw życia i śmierci istotnie doznało zadziwiającego rozwoju od tego czasu, kiedy pamiętamy go jako szukającego zabaw, beztroskiego lekkoducha. Tylko czy lekkoduch potrafiłby dźwignąć tak potężne, monumentalne konstrukcje, jak symfonia g-moll, jak Jowiszowa, jak Wielka Msza, jak Requiem?

Zresztą te wszystkie opowieści o jego lekkoduchostwie, to są sprawy powierzchowne, które często nijak się mają do głębi, która skrywa się pod migocącą powierzchnią. Może i bywał beztroski, hulaszczy, wesołkowaty. Przede wszystkim był, jak wielu ludzi wrażliwych, a i przy okazji chowanych w pewnej izolacji od od życia, nieprzystosowany do walki z nim, nie przygotowany do znoszenia jego trudów. I rekompensował sobie te trudy, jak i niezwykły, bezustanny twórczy wysiłek na najwyższym poziomie, ucieczkami w beztroską, dziecięcą swawolę. Jednak pod tymi świecidełkami błyszczał wielki duch światłem czystym jak gwiazda.

To poczucie, że życie nieuchronnie kończy się, całe jest biegiem ku śmierci, i powinno być postrzegane właśnie z takiej perspektywy, że śmierć, przypomnienie i symbol tej skończoności, może być pozytywną wartością, nadającą szczególną cenność dniom naszego życia, uczącą nas szacunku i uważności wobec skończonego czasu, wobec ostatecznego rozliczenia, jest świadectwem podejścia filozoficznego, wcale nie powszechnego w owych czasach - i także nie w naszych. Brzmią w nim echa stoików, choć raczej niemożliwym jest, by Mozart czytał Marka Aureliusza. Wielkość muzyki jednak szła w parze ze szlachetnością duszy, która ją tworzyła i wysyłała ku gwiazdom.
 
Tak, smutno i mnie, że nie czuł spokoju spełnienia, choć miał pełną świadomość i poczucie swego talentu. Choć właśnie jego tak mocny determinizm pociesza mnie - on znajdował w nim uspokojenie. To było jego "es muss sein". Pocieszam się też, że być może jednak choć w jakimś stopniu był zadowolony z tego, co nam pozostawia. I może podejrzewał, że już tą cząstką swoich możliwości, sam podległy władzy śmierci, zapracował na nieśmiertelność. Szkoda mi też, że nie czuł się w pełni szczęśliwy jako człowiek, i że tutaj całkiem już chyba nie był pewien swojej wartości, jakby nie mógł przerzucić  światła swego geniuszu na resztę swojej osobowości.

Wiem, gdzie chciałabym dzisiaj być...Uśmiech Nie zawsze można zrealizować wszystko, co by się pragnęło, jednak będzie jeszcze, jak wierzę, wiele okazji... Może w przyszłym roku...Uśmiech

http://www.youtube.com/watch?v=6EGWmElj6PM&feature=related
Zapisane
chingate
Gość
« Odpowiedz #2 : Grudzień 05, 2011, 01:48:53 »

Naprawdę wzruszają mnie szlachetne intencje moich znakomitych Przedmówców, wszelako zgodzić się z ich tezami nie mogę. Piszesz, Drogi Patryku: " To ówczesny, XVIII-wieczny Kościół ogłosił Mozarta masonem-heretykiem - wiedeńska Katedra odmówiła przecież pełnej ceremonii pogrzebowej. Dziś jest inaczej - w noc śmierci 4/5 XII w wielu światyniach Europy odprawiane są łacińskie Msze żałobne za jego duszę, których mistycyzm wzmaga odgrywane wówczas niedokończone Requiem..."
Patryku, oficjalne zdanie Kościoła nie ma chyba znaczenia wobec faktu, że Mozart, wstępując do loży masońskiej, sam obrał drogę herezji. Znam oczywiście te wypowiedzi Mozarta, które jego wielbiciele wykorzystują do apologii Wolfiego jako człowieka wierzącego. Przy okazji odniosę się do postu Kozła- teza o rzekomym "heretyźmie" chrześcijaństwa to jeden z ulubionych argumentów niedowiarków i socjalistycznych "teologów". Chrześcijaństwo nigdy nie było sektą ani herezją, albowiem pierwsi chrześcijanie nie byli judaistami odstępującymi od judaistycznych dogmatów. Podobnie jak muzułmanie, chrześcijanie stali się SOBĄ w jednym dniu, gwałtownie i cudownie, nie tworząc sekty i nie heretyzując. Oczywiście w czasach komuny lansowano pseudonaukowe teorie, wedle których chrześcijaństwo wywodziło się z "sekty esseńczyków". Przemilczmy to litościwie. Ale ad rem. Nie wątpię w to, że Mozart miał szlachetną i bogatą duszę. Bynajmniej, nie jest tu dla mnie argumentem jego Requiem, napisane w szczególnym momencie jego życia, raczej wolę postrzegać jego duchowość przez pryzmat "Don Giovanniego". Muszę już spadać, bo rano do roboty wstaję o 4 i rowerem będę poginał przez pół wyspy, pozdrav, dobranoc pchły na noc, kalaruchy do poduchy i co tam jeszcze.
Zapisane
Aleksias
Moderator Globalny
Ekspert
*****
Offline Offline

Wiadomości: 3011


Asia


Zobacz profil
« Odpowiedz #3 : Grudzień 05, 2011, 03:09:04 »

Zatem zgadzamy się w najważniejszej sprawie - wielkości Mozartowskiego ducha:) Mniej istotne jest, w moim mniemaniu, jakie konkretnie dzieła doprowadziły nas do tej konkluzji;) Zaś co do jego religijności - cóż, są rzecz jasna jego wypowiedzi, raczej nie świadczące o braku wiary w Opatrzność - w jakim to pozostawało stosunku do oficjalnych dogmatów katolicyzmu, trudno mi dyskutować. I jest ten ogrom dzieł muzyki sakralnej, jakie stworzył - samych w sobie będących, a przynajmniej mogących być rodzajem modlitwy.

Dalej, Sławku, wchodzimy w delikatną sferę dyskusji o religii. Twój post, jak i Konrada, i Patryka, otwiera pole fascynującej dyskusji, i aż się o nią prosi:)) Ale i znów może stać się potencjalnym źródłem spięć. Nie wątpię, że potrafimy dyskutować z największym obiektywizmem i szacunkiem wobec siebie i swoich przekonań. Jednak przeszliśmy tu już kilka kryzysów z powodu sprzeczek i zadrażnień. Proponuję, aby jeśli już koledzy mieliby rozmawiać o takich kwestiach, jak: czy chrześcijaństwo było czy nie było sektą, oraz czy masoneria jest herezją, podyskutowali o tym na przykład na wątku historycznym, i przestrzegając maksymalnej tolerancji. Zachowajmy ten jeden z piękniejszych wątków na tym forum w możliwie jak najlepszym stanie.Uśmiech   
 
Zapisane
fille007
Ekspert
*****
Offline Offline

Wiadomości: 845


Zobacz profil
« Odpowiedz #4 : Grudzień 05, 2011, 11:06:27 »

Bynajmniej, nie jest tu dla mnie argumentem jego Requiem, napisane w szczególnym momencie jego życia

Do późnych dzieł sakralnych należy też głęboki, zamyślony motet Ave verum D-dur KV 618 z czerwca 1791.

Osobiście jestem całkowicie spokojna o duszę Wolfganga. Zresztą nie nam ją osądzać.
« Ostatnia zmiana: Grudzień 05, 2011, 11:08:37 wysłane przez fille007 » Zapisane

Amo la musica sopra tutte le arti
Mozart
Ekspert
*****
Offline Offline

Wiadomości: 3178

Patryk


Zobacz profil WWW
« Odpowiedz #5 : Grudzień 05, 2011, 17:56:03 »

To poczucie, że życie nieuchronnie kończy się, całe jest biegiem ku śmierci, i powinno być postrzegane właśnie z takiej perspektywy, że śmierć, przypomnienie i symbol tej skończoności, może być pozytywną wartością, nadającą szczególną cenność dniom naszego życia, uczącą nas szacunku i uważności wobec skończonego czasu, wobec ostatecznego rozliczenia, jest świadectwem podejścia filozoficznego, wcale nie powszechnego w owych czasach - i także nie w naszych. Brzmią w nim echa stoików, choć raczej niemożliwym jest, by Mozart czytał Marka Aureliusza. Wielkość muzyki jednak szła w parze ze szlachetnością duszy, która ją tworzyła i wysyłała ku gwiazdom.

Piszesz, Asiu, uderzając w najczulsze struny... Zupełnie w duchu Annette Kolb, autorki niezwykłej, rozfilozofowanej biografii Mozarta (choć jej muzyczne fascynacje objęły także innych twórców, choćby Wagnera). Nikt z taką wrażliwością nie podjął się psychoanalizy geniuszu Wolfiego. Jesteście pokrewnymi duszami...
Również Kolb uważa Mozarta za człowieka głęboko wierzącego; na ten temat rozpisuje się bardzo pięknie, porównując jego religijność (która, jak zauważa, może być elementem krytyki ze strony religijnych purystów) z religijnością Bacha itd. (niestety, nie mam w Poznaniu tej książki).

Ponoć w rozmowie z pewnym Niemcem-protestantem w czasie podróży do Frankfurtu (rok przed śmiercią) Mozart wyłożył swój pogląd na sprawy wiary... Przyznał, że jest ufającym w Opatrzność katolikiem, wspomniał swe lata młodzieńcze i swoją niezwykłą (uwarunkowaną ojcowskim wychowaniem  Mrugnięcie) pobożność. Później we Wiedniu - jak przyznał - uległo to zmianie, ale ilekroć wchodzi do świątyni, wsłuchuje się w Kyrie, Gloria, wyznanie wiary Symbolum Nicaenum itd - łza kręci mu się w oku, z trwogą próbuje sobie wyobrazić rzeczy ostateczne. Miał też zarzucić swemu luterańskiemu rozmówcy brak odniesień do religii, laicyzację protestanckiego, oświeceniowego społeczeństwa, kultury.
Oczywiście, obcujący w kręgach arystokracji oświeceniowej Mozart odrzucał pewne zasady Kościoła, w inne - te podstawowe, dogmatyczne - wierzył całym swym sercem. Jego duchowość wyraża się w filozofii Requiem, ale i Czarodziejskiego fletu. Jest pełna sprzeczności - ale w jej centrum stoi chrześcijańskie Credo.


Osobiście jestem całkowicie spokojna o duszę Wolfganga. 

Ja również! Tylko osoba o głębokim przywiązaniu do tradycji Kościoła - mimo ogromnych trudności stwarzanych  przez jednego jego przedstawiciela, księcia arcybiskupa Colloredo - stworzyć może takie arcydzieła. 

http://www.youtube.com/watch?v=6KUDs8KJc_c - Ave Verum Corpus (L. Bernstein !)
http://www.youtube.com/watch?v=M4pCxdWu1lo - Laudate pueri z Vesperae solennes de Confessore (S. Stuligrosz, M. Cichocka)
http://www.youtube.com/watch?v=1eZ5SqqXXCk - Kyrie d-moll KV 341 (Philippe Herreweghe)

Na mozart-archiv.de znaleźć można najpiękniejsze (obok KV 341) Kyrie C-dur KV 323 i Es-dur KV 322.
« Ostatnia zmiana: Grudzień 05, 2011, 18:02:59 wysłane przez Mozart » Zapisane

Aleksias
Moderator Globalny
Ekspert
*****
Offline Offline

Wiadomości: 3011


Asia


Zobacz profil
« Odpowiedz #6 : Grudzień 06, 2011, 00:20:46 »

Ne t'en fais pas, mon ami;))  Spoko  Chyba nasz kolega wprowadził nam na forum atmosferę językowego stresu Mrugnięcie
Być może częściej mówimy, że ufamy czemuś, jednak ufać w coś, choć rzadsze, jest również właściwe.

Niestety nie znam Annette Kolb, a jeśli jest pokrewną duszą, bardzo chętnie ją poznam. Pewnie tak, bo idea filozofowania jest mi bardzo bliska:)) Musisz mi kiedyś pożyczyć tę książkę:)

Zanim zacznę kontemplować Offertorium, do tego wspaniałego zestawu, jaki przygotowałeś, chciałam dorzucić jeszcze jedną perłę.
Kyrie z Wielkiej Mszy c-moll - sama esencja duchowości:)
http://www.youtube.com/watch?v=hieCzEZwRw4&feature=related


Zapisane
kozioł
Ekspert
*****
Offline Offline

Wiadomości: 1293



Zobacz profil
« Odpowiedz #7 : Grudzień 06, 2011, 01:20:46 »

Przy okazji odniosę się do postu Kozła- teza o rzekomym "heretyźmie" chrześcijaństwa to jeden z ulubionych argumentów niedowiarków i socjalistycznych "teologów". Chrześcijaństwo nigdy nie było sektą ani herezją, albowiem pierwsi chrześcijanie nie byli judaistami odstępującymi od judaistycznych dogmatów. Podobnie jak muzułmanie, chrześcijanie stali się SOBĄ w jednym dniu, gwałtownie i cudownie, nie tworząc sekty i nie heretyzując. Oczywiście w czasach komuny lansowano pseudonaukowe teorie, wedle których chrześcijaństwo wywodziło się z "sekty esseńczyków". Przemilczmy to litościwie.

Musammanie drogi, bez urazy ale może tak oto odpowiem ze swej strony - to o czym piszesz, to kompletna bzdura, podobnej bzdury dawno żem już nie slyszał..a utrzymuję kontakt z ludzmi dla których temat ten, stanowi przedmiot badań od wielu długich lat..Powtórzę więc raz jeszcze - nie rzekomym "heretyzmie', ale wręcz niemal oczywistym heretyzmie w łonie judaizmu - i to od samej podstawy, głównego założenia tej pierwotnej sekty (bo w tamtym czasie jeszcze nie uznanej za oficjalną religię na mocy litery prawa)..
Teza o owym heretyzmie chrześcijaństwa nigdy nie była też argumentem jedynie dla niedowiarków i jak to określiłeś "socjalistycznych teologów", lecz rzeczowym stwierdzeniem opartym na rzetelnych długotrwałych badaniach poważnych ludzi nauki w różnych częściach świata (historyków, biblistów, archeologów itd..) - zresztą stwierdzenie to niebezpodstawne, bo opierające się na podobnych stwierdzeniach ludzi obeznanych (wtajemniczonych) z tematem żyjących w wiekach poprzednich - i czerpiących ze źródeł, których datowanie sięga głęboko wstecz, nawet do pierwszych wieków chrześcijaństwa i wcześniej..Z kolei ci w żadnej mierze nie mogli być i nie byli "socjalistycznymi teologami"..
Całe bowiem chrześcijaństwo zawiera w sobie wiele zapożyczeń z innych oficjalnych i tych mniej oficjalnych wyznań o charakterze czysto sekciarskim..Już nawet pomijając judaizm z którego wyszło, weźmy chociażby zaratusztrianizm z którego zapożyczono takie elementy jak: zmartwychwstanie, niepokalane poczęcie, mesjanizm-zbawiciel, sąd ostateczny, czyściec, niebo, piekło..nawet dogmatu Trójcy można się doszukiwać..Dalej, mazdaizm i co chyba najważniejsze (pomijając przy tym calą ta sektę esseńczyków) Mitraizm - który powstał i stał się religią państwową na długo przed chrześcijaństwem..Z mitraizmu ewidentnie zapożyczono: nieśmiertelność duszy, dzień narodzin człowieka-boga (25 XII był wcześniej czczony jako dzień narodzin boga Mitry), krwawa ofiara i zbawienie - zdumiewająco zbieżne z odkupieniem, chrzest poprzez rytuał obmycia (zresztą w judaizmie również stosowany), chleb i wino..ba, nawet komunia i znak krzyża (hostie) - w tym okresie znakiem chrześcijańskim nie był krzyż, lecz RYBA..nie wspominając o kilku cudach z życiorysu Jezusa, jak choćby przemiana wody w wino (cud w Kanie - wspomina o tym jedynie Jan, tak jakby pozostali nie mieli o nim zielonego pojęcia..hm, Jan spisał swoją relację jako ostatni, wtedy więc kiedy wszyscy już dawno nie żyli Mrugnięcie )
Nic więc dziwnego, że chrześcijaństwo już po zdobyciu prymatu zwalczało mitraizm tym bardziej, im bardziej się do niego upodabniało..Nieprzypadkowo zatem w okresie późnego cesarstwa na ruinach licznych mitreów (tylko w samym Rzymie było ich chyba z seta, podczas gdy w tym samym czasie chrześcijańskich, dosłownie wcale) powstawały chrześcijańskie kościoły (np bazylika San Clemence, czy kościół Santa Prisca), a gdy za cezara Konstantyna i potem Teodozjusza stało się religią państwową, proces ten osiągnął swoje apogeum - do V-VI w wszystkie je przejęto, zamieniono na kościoły, lub po prostu zburzono..
Taka ciekawostka - nawet grota w Bethelem w której to rzekomo (wg przyjetej tradycji) miał przyjść na świat przyszły Zbawiciel, służyła pierwotnie jako miejsce kultu boga Mitry..
Tak Musammanie, to prawda że pierwsi chrześcijanie, wliczając w to zarówno bezpośrednich świadków wydarzeń (uczniowie) jak i samego założyciela tego wyznania byli judaistami, byli krótko rzecz ujmując Żydami - wszyscy bowiem byli obrzezani, włącznie z Jezusem z Nazaretu (mówi o tym wyraźnie ewangelista Łk). Początkowo przestrzegali również litery Prawa, ale tylko początkowo..tj do momentu działań podjętych przez Szawła (Pawła) z Tarsu - odrzucającego nakaz stosowanie tegoż rytuału i zezwalającego na przyjmowaniu do grona nowych wyznawców wszystkich nieobrzezanych (tj pogan)..jak również pod wpływem jedynie "snu piotrowego" - zezwolenie na spożywanie nie tylko stworzeń "nieczystych", ale wszystkiego co się rusza...było to zatem ewidentne przeciwstawienie się zapisanym prawom w judaizmie, prawom ustanowionym przez samego Boga Ojca..

dla pewności, coby znów samo się nie skasowało..tą część posta wbije teraz
cd za moment..
Zapisane
kozioł
Ekspert
*****
Offline Offline

Wiadomości: 1293



Zobacz profil
« Odpowiedz #8 : Grudzień 06, 2011, 02:42:24 »

cd odpowiedzi na post Musammana..

Problem tkwi jednak w czymś znacznie poważniejszym, stanowiącym podstawę judaizmu tj uderzeniem w podstawowy dogmat tego wyznania - wiarę w jedynego i tylko jedynego Boga Ojca..Natomiast wypowiadane przez Jezusa słowa "Jestem, Jam Jest" (YHWH) odnoszące się w stosunku do samego siebie, były tego dogmatu zaprzeczeniem - bo oto człowiek z krwi i kości, nie dość że osmiela się wypowiadać głośno zakazane w Prawie imię Boga, to jeszcze tym samym zrównuje istotę ludzką z Bogiem..Wiecej, określa samego siebie tymże imieniem - jakoby On i Ojciec są jednym, stanowią jedno, są jednym i tym samym w trzech osobach..
Owa troista natura Boga, nie była więc w rozumieniu ówczesnych wyznawców judaizmu czystym monoteizmem, a wręcz zgoła czymś przeciwnym - było to zatem najwieksze z dopuszczalnych bluźnierstw..już większego być nie mogło (i m.in. za to własnie Rabbuni został skazany na śmierć, zresztą zamachów na jego życie było znacznie więcej - choćby taki oto przykład pierwszy z brzegu, w rodzinnym mieście Nazaret (Łk 4;28-30)..
Skoro więc bluźnierstwo, to tym samym i herezja w łonie judaizmu (potem z kolei "odczepieństwo", zas w oczach Rzymu - jedna z b.wielu sekt działających w owym czasie na obszarze ogromnego Imperum Romanum) - taka sama herezja jak parę wieków później Arianie w łonie chrześcijaństwa, kwestionujący dogmat Trójcy i jedynie boską naturę Chrystusa (czy analogicznie jak długo długo potem odczepieńcy od wiary katolickiej - protestantyzm, prawosławie itd..włącznie z całą rzeszą sekt typu Jehowi i tym podobnych..
Tak więc stwierdzenie że "stali się SOBĄ w jednym dniu" - to nazbyt wielkie uproszczenie, na dodatek zasadniczo mijające się z prawdą..
To Twój osobisty pogląd Musammanie ?..kto w ogóle tak powiedział, gdzie to jest napisane ?? - no chyba że tylko w jakimś katechizmie.. W każdym bez wyjątku procesie historycznym (a więc i tym przypadku) nic nie powstaje ot tak samo z siebie. Wszystko musi mieć swój początek i kolejne etapy rozwoju, aż do osiągnięcia w pełni ukształtowanego tworu, zjawiska..Musi istnieć przyczyna i końcowy skutek - samo z siebie to można np odruchowo chwycić i zapalić papierosa..ale i tu nie bardzo, bo nawet takowa prosta czynność jest wynikiem kilku składowych elementów, czynników - wystepujących w związku przyczynowo-skutkowym..
Co do sekty esseńczyków (aram.hassayah - uzdrowiciel, uzdrowiciele) - otóż nie przemilczajmy tego litościwie.. Nie jest to bowiem ani teoria pseudonaukowa, ani lansowana jedynie w czasach komuny (to kolejna nieprawda) - opiera się ona na wynikach długoletnich badań źródłowych, prowadzonych na długo przed komuną i trwających wciąż nadal i po niej (równiez w czasie obecnym) - trwajacych odkąd tylko z pocz. XX w odkryto zwoje w Qumram (zwane też zwojami znad M.Martwego), a źródła to niemałej wartości..bo powstałe nie tylko w pierw.wiekach chrzescijaństwa, ale i pochodzące z II-III wieku p.n.e
I tak na dobra sprawę teoria wcale nie pozbawiona sensu - wiele cech zbieżnych z pierwotnym, czy nawet i późniejszym chrześcijaństwem (praktykowanie celibatu, rytuał obmycia poprzez chrzest, Nauczyciel Sprawiedliwości, chleb i wino podczas wieczerzy, czy w geście protestu względem światyni jerozolimskiej - obchodzenie święta Pesach dzień wcześniej...coś to przypomina - w W.czwartek, a nie piątek jak większość wyznawców judaizmu..)
Ale to szeroka tematyka, więc mozna pisać i pisać...szkoda nadwyrężać sobie mięśni dłoni..
Zapisane
chingate
Gość