Raz byłam muzą. Dla poety. Miał lat z piętnaście (ja gdzieś rok młodsza) i tworzył DLA MNIE! Zgodnie z modus operandi poety zakochanego opiewał moje liczne
zalety, uprzejmie nie dostrzegał wad i wielbił ponad inne muzy. I wszystko było na dobrej drodze - już i ja miałam poczuć dreszcz uczucia, gdy w którymś panegiryku na moją cześć użył słowa "kocham" napisanego przez "h"
O serce me zapłacz! Czar prysł. Nie mogłam, po prostu nie mogłam się "zakohać"
I to tyle na temat "namuzowywania" w moim wydaniu.