Kochani, w bardzo zajmującej książce Leszka Mazana i Andrzeja Wierdaka o spotkaniach z czeską kulturą przeczytałam czas jakiś temu opowieść o niezwykłej operze. Ta historia poruszyła mnie niezmiernie i od razu pomyślałam o tym, żeby się nią z Wami podzielić. Jest to jednak opowieść długa i bardzo smutna, dlatego jeśli miałabym ją opowiedzieć, to tylko w tym właśnie czasie, kiedy wspomina się zmarłych, kiedy cała przyroda wokół nas zamiera.
Brundibar, czyli zwyciężyliśmy, bośmy się nie bali...
Brundibar (trzmiel) nazywany jest "operą dzieci idących do gazu". Powstał jeszcze przed wojną, w 1938 roku. Dramaturg Adolf Hoffmeister i kompozytor Hans Krasa napisali ją na konkurs czechosłowackiego Ministerstwa Oświaty. Oryginalne nuty zawieruszyły się po wejściu Niemców w ministerialnych czeluściach, zachowała się tylko aranżacja fortepianowa. Skorzystał z niej kierownik żydowskiego sierocińca w Pradze i w zimie 1942 roku 150 jego podopiecznych oklaskiwało w stołówce światową prapremierę Brundibara. Mali chłopcy - śpiewający również role dziewczęce - występowali w pokolorowanych płachtach papieru z otworami na głowę, orkiestra składała się z pianisty, skrzypka i perkusisty.
Treść jest mniej więcej taka: mały Pepiczek i Aninka usiłują, zgodnie z zaleceniem lekarza, zdobyć pieniądze na mleko dla swojej chorej mamy. Widok ulicznego grajka Brundibara podsuwa im pomysł podobnych koncertów. Ich występy na ruchliwej ulicy (w których pomagają im, śpiewając piękną kołysankę, Pies, Kot i Wróbel) cieszą się dużym powodzeniem; jednak zazdrosny o swój "rewir" zły i ponury kataryniarz Brundibar odbiera im przeznaczone na mleko pieniądze i ucieka. Następuje pogoń, zwycięska bójka i szczęśliwy finał, w którym dzieci śpiewają: "Zwyciężyliśmy, bośmy się nie bali, bo bólu i przemocy bać się nie trzeba, bośmy się nie bali, bośmy się nie bali..."
Drugi spektakl się już nie odbył; cały sierociniec przetransportowano do getta w Terezinie, a stamtąd do komór gazowych. Ale wraz z sierocińcem do Terezina pojechały nuty. W budynku, gdzie niegdyś mieściła się szkoła, znaleziono fisharmonię, a dawny dyrektor sierocińca, Freudenfeld, przygotował nową, obozową inscenizację Brundibara. Obozową, lecz znacznie bogatszą; przy kompletowaniu 10-osobowej orkiestry i 40-osobowego chóru miał do dyspozycji tysiące czekających w kolejce na śmierć potencjalnych wykonawców. Znaleźli się wśród nich również, nie wywiezieni jeszcze do Oświęcimia i Treblinki, dorośli współtwórcy premierowego praskiego spektaklu.
O bezpłatne wejściówki na Brundibara granego w szkolnej świetlicy staczano prawdziwe boje. Odtwórca głównej roli mały Honza (Jaś) Treichlinger był ulubieńcem całego Terezina. Uliczna kołysanka z opery była wśród żydowskich więźniów Terezina równie popularna, jak Lili Marlene wśród ich strażników. Finałową piosenkę o zwycięstwie dobra nad złem i nienawiścią znał cały obóz. Szaleńcze oklaski, towarzyszące każdemu spektaklowi Brundibara były nagrodą za coś, co uważano za dziecięcą odwagę, nieomalże ruch oporu. Każdy, kto kocha mamę i tatę, każdy kto się nie boi kochać swej ojczyzny, może grać z nami - płynęło ze sceny. "Brundibar pokonany, daliśmy mu radę" - podchwytywała sala, podstawiając w myślach w jego miejsce Hitlera.
Odbyło się 55 spektakli. Tempo zmian wykonawców wyznaczały kolejne transporty. Bywało, że bezpośrednio ze sceny dzieci maszerowały na tereziński dworzec, gdzie czekały już zakratowane wagony.
Przed przyjazdem komisji Czerwonego Krzyża do Terezina komendant obozu polecił przenieść Brundibara do wielkiej sali i nakazał stworzenie nowej, "pełnej i optymistycznej", scenografii i kostiumów. Spektakl grany był po raz pierwszy w historii tej opery na wyposażonej we wszystkie nowoczesne urządzenia techniczne scenie, więźniowie mogli nawet zostawić w szatni okrycia, na widowni panowała atmosfera wielkiego wydarzenia artystycznego. Komisja była wprost oczarowana, a małym artystom osobiste gratulacje składał komendant Rahm!
W kilka dni po odjeździe komisji, na osobisty rozkaz Rahma, wszyscy co do jednego twórcy spektaklu zostali wysłani do komór gazowych.
W obozie znalazł się kilkunastoletni przywieziony z Pragi Peter Ginz. Przez cały czas pobytu w Terezinie (od wiosny 1942 do sierpnia 1944) wydawał ręcznie pisane i kolportowane wśród najbliższych przyjaciół czasopismo Vedem. W nim to właśnie pojawiła się pierwsza, pisana przez młodego chórzystę recenzja z Brundibara oraz pierwsze opowieści o obozowych losach "opery dzieci czekających na śmierć".
Komplet czasopisma przetrwał cudem do naszych czasów, dzięki czemu Brundibar nie poszedł w całkowite zapomnienie.
W 1975 roku miał swoją premierę w USA (West Hartford w stanie Connecticut), dwa lata później w Kanadzie (Ottawa). W 10 lat później w Niemczech ukazała się płyta z Brundibarem. Na powrót do Pragi opera musiała poczekać aż do aksamitnej rewolucji w 1989r.
Prosta opowiastka o złym Brundibarze i dobrej Anince, Pepiku i zwierzątkach nadal krąży po szerokim świecie. Uświadamia nam wszystkim, jak wiele dzieli jeszcze świat od prawdziwego zwycięstwa Dobra nad Złem. A jak niewiele od tragicznego Zapomnienia - piszą Mazan i Wierdlak.
Sprawdzam na YT i widzę, że i do nas dotarła opowieść dzieci z Terezina, wystawiona w Operze w Poznaniu w 2009r. Mimo smutnego bagażu historii, jest to też piękna opowieść. I myślę, że może jednak nie do końca jest to opowieść smutna, że jednak - muzyka zwyciężyła cały ten niewyobrażalny ogrom zła, i zwyciężyli ci, którzy ją tworzyli. Tak jak światło w końcu zwycięży noc. Mimo wszystko, choć nie zawsze wygrywają ludzie niosący dobro, to dobro, które niosą, wciąż wygrywa - najlepszy dowód, że wciąż istniejemy:) I wciąż mamy muzykę.
http://www.youtube.com/watch?v=pMxYI0t66Lw&feature=relmfu