Wrażenia z wczorajszego recitalu Wundera w Filharmonii Narodowej – relacja bardzo subiektywna! Wahałam sie, czy zamieścić, bo w sposobie, w jaki ten koncert odebrałam, jest dużo mojej "winy"...
Witam wszystkich.
Fanatyczni wyznawcy Wundera nie będą zadowoleni
Ale są tez pozytywy.
Zacznę od początku. Mam do FN jakieś 3 kroki z pracy. Poszłam wcześniej, żeby trochę poobserwować sprawy pozamuzyczne. Pierwsze, co mi się rzuciło w oczy, to pan odśnieżający chodnik pod budynkiem, beztrosko zasypujący przednie zderzaki zaparkowanych samochodów
Przy kasach kolejka po wejściówki – „kilkadzieści” (dlaczego nie ma takiego słowa?!) osób. Ogólnie atmosfera pt. „Ależ będzie wspaniale!”. Ja sama byłam trochę przygaszona. Bilet na koncert kupiłam wiele tygodni temu i przez ten czas wyśrubowałam chyba za mocno swoje oczekiwania, bo w dniu recitalu jakoś zeszło ze mnie powietrze i miałam problemy z koncentracją (proszę to wziąć pod uwagę, czytając moja ocenę).
Publiczność bardzo róznorodna wiekowo z przewaga młodych, widziałam dzieciaki 8 letnie, osoby starsze i wszystkie kategorie wiekowe pomiędzy. Programów dla ludności zabrakło przed rozpoczęciem. Część wejściówkowiczów na pewno się dostała, bo widziałam kilka osób stojących. Kolejki po kawę w czasie przerwy masakrycznie długie.
Miałam miejsce w pierwszym rzędzie, trochę z lewej strony, ze świetnym widokiem na dłonie pianisty (siedział tyłem do mnie). Występ zapowiedział p. Majchrowski z PR2, którego uwielbienie dla Wundera wszyscy znamy. W zawoalowany sposób dał do zrozumienia, że UW powinien był wygrać Konkurs Chopinowski, choćby dlatego, że dostał 2 najważniejsze nagrody: za poloneza fantazję i koncert. Jeszcze bardziej mnie to rozstroiło, bo poczułam przymus zachwycenia się tym, co nastapi. Powiedział jeszcze interesująca rzecz, której wcześniej nie wiedziałam: IW podpisał kontrakt z DG a 3 płyty!
Zapowiedz nie była długa, krótka charakterystyka utworów zaplanowanych na 1 część: nokturn 9/3, impromptu ges-dur 51, moja ukochana ballada f-moll i scherzo e-dur i wyszedł IW, powitany mocnymi brawami. Pierwsze wrażenie: jest bardzo drobny, chłopięcy, bardzo duża róznica w porównaniu z obrazem telewizyjnym. Wrażenie przy pierwszych dzwiękach Steinwaya duzo przyjemniejsze niż przy Fazioli Trifonowa sprzed kilku tygodni. I, o dziwo, podoba mi się bardziej forte (choć IW = pianissimist”). Widok na dłonie niesamowity – palce zginaja się w przedziwnych miejscach i takie są „przezroczyste”, delikatne jak pajączki czy macki meduzy;-) Piękne zakończenie nokturnu, impromptu nie powaliło, ale mnie to nigdy nie powala. Czekam na moja ukochaną balladę. Niestety wrażenie zepsute dzwoniącym gdzies telefonem, dzwięk wydawał się plynąć ze sceny, więc pewnie gdzies w pierwszych rzędach – już wczesniej byłam rozstrojona, a to mnie dobiło. Telefon odzywał się kilka razy, potem przerwa i znów parę dzwonków. Ktos nie chciał się przyznac, że to jego i wyłączyć… W każdym razie ballada przepadła. Po balladzie brawa. Czuje, że w pierwszej części już się nie skupię, czekam na sonatę, która Trifonow dla mnie ostatnio odczarował, i przede wszystkim andante spianato i poloneza.
Przerwa, jak to przerwa, tłumy, kolejki po kawę, widać, że jest mnóstwo dzieciarni. O dziwo, strojenie fortepianu!
Po przerwie kolejna zapowiedź p. M. Majchrowskiego i sonata. Przy wykonaniu Trifonowa miałam tzw. „ciary”. Tutaj – nie. I w ogóle nie, ani przy andante spianato, które uwielbiam choćby w wykonaniu Wundera z konceru laureatów, ani przy polonezie, którego IW gra mniej dynamicznie niż Trifonow czy chociażby Yundi Li (jest na płycie DG Chopin 2010). W ogóle miałam wrażenie nadużywania piano i potrzebowałam „mocnego uderzenia”, które by mnie wyrwało z letargu
Brawa na koniec energetyczne, owacja na stojąco nie spontaniczna i potem powtórzona przy prawie każdym bisie, których, moim zdaniem, było chyba 6 (marsz turecki, mazurki i Clair de lune?).
Marsz turecki w tej transkrypcji brzmi rzeczywiście niezwykle, mój ulubiony bis. Jednak bisy poznańskie (słuchałam transmisji radiowej) zrobiły na mnie większe wrażenie.
Musimy pamiętac, że dotychczasowe koncerty pokonkursowe w Polsce wszystkie składały się tylko ze-molla (czy się mylę?). Tu był recital z trudnym programem, bez „hiciorów”, crowdpleaserów, na to tez trzeba wziąć poprawkę.
Generalnie jestem w ciężkim szoku, że nie spodobało mi się tak, jak się spodziewałam, ale wybieram się na dalsze koncerty, bo gra IW w konkursie zrobiła na mnie takie wrażenie, że nie odpuszczę tak łatwo. Motylki w żołądku chwilowo spią, ale powrócą. Na pewno.
PS. Zostałam po koncercie, żeby poobserwowac łowców autografów (były reprezentowane wszystkie grupy wiekowe). IW wyszedł z menadzerem, widac, że mają strasznie fajny układ, IW bardzo się liczy z jego zdaniem, a p. Haluch jest bardzo opiekuńczy. IW jest rzeczywiście uroczy poza sceną, podpisywał wszystko, pozował do zdjęć (podsuwano mu aparaty i telefony pod sama twarz – masakra), cały czas uśmiechnięty. Ktoś przyniósł mu spreparowana okładkę Chopin Express z jego zdjęciem i podpisem „And the winner is …” Smiał się, ale trochę się spłoszył i mówił „I will not sign this, I cannot sign this!" z uśmiechem, a pani, która to przyniosła, powiedziała „But it’s true, ask anybody!” Śmiał się dalej i wahał, w końcu spytał menadzera, czy może podpisac, a on powiedział, że tak i podpisał. Cała sytuacja przeurocza.
PS2. Jakaś starsza pani spytała o dalsze koncerty, a Haluch odpowiedział „teraz jedziemy na Jasna Góre!” Mowa o koncercie w Częstchowie 10XII. Tez fajne.