Mniej było zainteresowania twórczością jakiegoś "muzyka z Salzburga". Do tego trwał w Paryżu muzyczny spór międzu "gluckistami" i "piccinnistami". Mozart pozostawał raczej bezstronny w tej kłótni.
... choć jego sympatia już wówczas kierowała się w stronę Glucka (notabene, zły GRIMM był piccinistą!
). Jego
Alceste,
Orfeusz, obie
Ifigenie wystawiane w Paryżu i Wiedniu wpłynęły silnie na Mozarta i styl operowy tegoż. We Wiedniu Mozart nawiązałby z nim prawie przyjaźń, był u niego kilkukrotnie na obiedzie (m.in. po wiedeńskim
Idomeneo), posłuchał jednak ojca Leopolda i kontakt się prawie urwał. A przydałby mu się tak wpływowy (także na dworze cesarza Józefa) przyjaciel!
Co do Symfonii Paryskiej, wykonanej podczas concert spirituel - paryżanom nawet przypadła do gustu (zadowolony Mozart zjadł 'ze szczęścia' lody i odmówił w dziękczynieniu jakiś obiecany pacierz
). Spodobał się im zwłaszcza pasaż, którego - dla wzmocnienia efektu - Mozart powtarza, także w zakończeniu owej I części. Co do Andante były jednak obiekcje (istnieją 2 jego wersje, pierwsza - lepsza - okazała się 'za długa'...
).
Barrrdzo się cieszę, że i Wam pan Eschenbach przypadł do serca.
Ja również czuję się zobligowany do wysłuchania arii z
Cosi. Dzięki! Wakacyjny czas podróży... Udanych wypoczynków!