Przyjaciel przesłał mi właśnie najnowsze, obsypane nominacjami dzieło sztuki filmowej, czyli - La La Land.
Czy też, jak usłużnie a złośliwie spieszą podpowiedzieć internauci, sugerując dystrybutorom odpowiednio odlotowe tłumaczenia – Kra Kra Kraj, Pa-pa-państwo, Zie-Zie-Ziemia, lub, co mnie szczególnie rozbawiło – Lą-lą-lądek (zdrój)
Nawiązując do powodzi nominacji: dlaczego tak bardzo nam się ten film podoba?
Bo, oczywiście, najbardziej lubimy te piosenki, które już znamy
A ten film jest w pewnej mierze taką piosenką, a przynajmniej piosenką, takie piosenki nam przypominającą
od początku wywołującą bardzo miłe, nostalgiczne skojarzenia.
Bo, oczywiście, lubimy też nieznaną, ale dobrą muzykę. I taka muzyka tu jest. Przez cały film przewijają się bardzo przyjemne jazzowe nutki. Na tyle przyjemne, że nie miałoby się nic przeciwko temu, by zostać na dłużej na samym tylko koncercie w klasycznej "ciemnawej piwniczce" "U Seba”. A dla miłośników niedawnego "Whiplasha" jest też ukłon i przypomnienie w postaci niezapomnianego, Oskarowego J. K. Simmonsa.
Jest też mniej jazzowa, ale też przyjemna muzyka, jak klimatyczna piosenka "City of Stars"
Czyli z jednej strony – powiew nostalgii i "Już nie robi się takich filmów" – choć jednak niby się właśnie zrobiło
Ale też z drugiej strony – nic dwa razy się nie zdarza - tak samo. Są tu nawiązania do „Amerykanina w Paryżu”, do „Deszczowej piosenki”, do kultowych scen i przebojów. Jednak bez usiłowania dokładnego kopiowania tamtych wypracowanych tańców, perfekcyjnych układów, kapiących bogactwem scenografii. Z wzruszającą naturalnością wywołująca wrażenie autentyczności wydarzeń, które po prostu podglądamy. Autentyczności uczuć, którym pozwalamy nas wzruszyć. Ten film jest oparty na wspomnieniach dawnych musicali, ale jednak nim nie jest. Jest swobodną wariacją na temat, luzackim flirtem z przeszłością. Poddaje się działaniu czasu, jednocześnie pokazując, że pewne rzeczy się nie zmieniają. A także, że niektóre, nawet jeśli już pozostały wspomnieniem, nadal pozostają piękne
A w końcówce – jaki piękny hołd i odniesienie do „Parasolek z Cherbourga”. Wzbogacony niezwykłym kalejdoskopem wspomnień i tego ulotnego „what if”, które tam pozostało w sferze domysłu, a tu stanowiło ściskającą serce kulminację, oprawę wizualną powracającego w finale leitmotivu. Tak pięknie kojarzący się z także nieśmiertelnym Leśmianem, z jego:
„Gdybym spotkał ciebie znowu pierwszy raz, ale w innym sadzie, w innym lesie –
może by inaczej zaszumiał nam las, wydłużony mgłami na bezkresie…
Może innych kwiatów wśród zieleni bruzd jęłyby się dłonie, dreszczem czynne –
Może by upadły z niedomyślnych ust jakieś inne słowa – jakieś inne…. „
Kolejna refleksja - film o marzeniach, i tych spełnionych, i tych, które się nie spełniły, jednak w całości jasny i czysty, jest jak rewers (a może awers?) "Mulholland Drive"... Rzeczywistość ma dwa oblicza, co lubi akcentować nie tylko Lynch - tu mamy akcent położony na Jasną Stronę... I może za to także lubimy ten film...
Film przywodzący na myśl tyle skojarzeń z pewnością zasługuje na docenienie i na wdzięczną pamięć.
Z pewnością zachęca do powrotu do tych wszystkich kultowych kreacji, które mimo upływu czasu pozostają wciąż dla nas żywe.
Zrobiłam na szybko listę tych filmów muzycznych, które dla mnie (i rzecz jasna nie tylko) były najważniejsze.
Kabaret, Deszczowa piosenka, Amerykanin w Paryżu, Skrzypek na dachu, Les Miserables, Hair, West Side Story, Chicago, Parasolki z Cherbourga, My Fair Lady, Cały ten zgiełk.
Przy czym niektóre z nich są zdecydowanie czymś więcej, niż tylko pięknie ułożoną fabułą z wpadającymi w ucho piosenkami.
Szczególne miejsce na pewno ma choćby Kabaret. To nie musical. To dramat muzyczny. Z potężnym przesłaniem. Klasa sama dla siebie. Nazwać go "musicalem" to tak jak nazwać "Zauberflote" wodewilem
A Nędzników – raczej nazwalibyśmy muzyczną adaptacją powieści. W Skrzypku więcej jest pewnie zadumy, refleksji, smutku niż beztroskiej zabawy. To samo można by w zasadzie powiedzieć o Hair. Tak, zdecydowanie pozycje, które łatwo nam czasem trochę lekceważąco zbywać jako "musical" niosą w sobie często potężny ładunek emocjonalny. Bo przecież i po to właśnie jest muzyka:)
A La La Land (czyli bujanie w obłokach)? Ano, film, który przywołuje na myśl tyle skojarzeń...
No i taki ładny jest:
https://www.youtube.com/watch?v=cZAw8qxn0ZE